I to by było na tyle. Przez cały czas wbijała w Sarita ostre spojrzenie - aż do ostatniej chwili, do jego ostatniego tchnienia. Przez ułamek sekundy spoglądała na Ashgara wzrokiem pełnym wdzięczności, a potem... Cóż. Potem przybrała najbardziej rozżaloną minę, jaką mogła. Idealnie doprowadziła swe oczy do zaszklenia się od łez. Zbladła nawet! Och, tak. Wdowa wpada w żałobę po stracie męża.
Delikatnie odsunęła jego ciało - choć najchętniej skopałaby je ze stołu, żeby krew nie plamiła materiału - po czym sama zaraz pochyliła się nad nim. Celowo nie spięła włosów, także teraz skutecznie zasłaniały jej twarzyczkę. I dobrze, że to robiły, bo nikt nie powinien widzieć jej uśmiechu satysfakcji.
Idziesz do woja, panienko Sannasaih.
Zamieszanie dookoła jakby jej nie interesowało - tak, jak nie interesowałoby zszokowanej żony, która właśnie straciła męża. Niby coś się działo, niby wpadła straż, ale ona całą siłą woli zmusiła się, by udawać apatyczną i całkowicie wyłączoną. Był tylko Satir. Martwe ciało Satira na jej rękach.
Sprawiwszy, by po jej polikach płynęły nieszczere łzy, pozwoliła sobie nawet ułożyć głowę księcia na swoim podołku. A niech się cieszy po śmierci. Skoro wyświadczył jej taką przysługę i umarł, to niech coś od niej ma. Taki prezent, powiedzmy. Gdy zaś tak grała, drżąc nawet lekko, jakby wstrząsana szlochem, myślami była przy ciemnoskórym słudze i Eliahilu. Miała nadzieję, że nic im się nie stanie.